Fot. Tomasz Panek
Pracują w warsztatach, choć nie muszą. Laureaci konkursu Majster Roku 2012 zapytani dlaczego, dawali różne odpowiedzi, ale zgodnie przyznali, że to hobby jest najlepszym sposobem na spędzanie wolnego czas, daje wielką satysfakcję i dużo frajdy.
Fenomen osoby, która lubi tworzyć własnymi rękami coś pożytecznego, można rozpatrywać na różnych płaszczyznach. Jeśli chcielibyśmy szukać początku tej działalności, musielibyśmy cofnąć się głęboko w przeszłość. W zasadzie początki naszej kultury materialnej to historia majsterkowania. Przecież gdyby nie naturalna potrzeba dłubania i ciekawość człowiek nie wymyśliłby pierwszych narzędzi. Przez tysiące lat myśliwi i zbieracze zdani byli tylko na siebie. Z czasem bogacze zamieszkali w pałacach budowanych przez innych i otaczali się rzeczami wykonanymi przez mistrzów rzemiosła, ale prości chłopi jeszcze w XX w. sami budowali sobie domy, wytwarzali narzędzia i sprzęty domowe. Choć elity gardziły pracą rąk własnych, niektórzy wielcy tego świata (Ludwik XVI, Piotr Wielki, Zygmunt III Waza) chętnie się nią parali.
Z pełną kieszenią
Teoretycznie dziś wszystko można sobie kupić gotowe. Wystarczy mieć za co. I tu pojawia się pierwsza przyczyna, skłaniająca wiele osób do majsterkowania – brak pieniędzy i jednocześnie chęć posiadania pewnych rzeczy. Tak tłumaczą początki swojego hobby zdobywcy dwóch pierwszych nagród – Stefan Grzybek ze Świnnej Poręby i Stanisław Gawryś z Karczewa. Ponieważ w życiu im się nie przelewało, zabrali się za prace ręczne z musu. Także dziś wielu majsterkowiczów mobilizuje do pracy w przydomowym warsztacie oszczędność. Wyróżniony za wykonanie mebli Daniel Rykała z Tczewa urządził mieszkanie za mniej niż połowę ceny rynkowej, a Marcin Kurzawski z Leszna (zdobywca III nagrody) wyliczył, że na wykonany przez siebie stół bilardowy wydał zaledwie 440 zł, co stanowi 1/3 ceny podobnego stołu w sklepie. Myśl, że w kieszeni zostaje dużo pieniędzy, zachęca do sięgnięcia po młotek, ale nie z wszystkich robi hobbystów.
W warsztacie urodzeni
Majsterkowanie to często kwestia genów – ojcowie czy dziadkowie byli „złotymi rączkami” i patrzenie na ich pracę lub wręcz w niej uczestniczenie sprawiło, że dzisiejsi majsterkowicze złapali bakcyla już w dzieciństwie. W dodatku chłopcom mówiono, że ich obowiązkiem jako mężczyzn jest dbanie o dom, więc powinni wiedzieć nie tylko, jak wymienić żarówkę. Często pasja bywała „uśpiona”, szczególnie u tych osób, które mieszkały w mieście i nie miały miejsca do dłubania. Wyróżniony w konkursie Mirosław Rokosz z Osolina do 25. roku życia mieszkał w bloku, ale jeżdżąc na wieś do dziadków, z przyjemnością chwytał za młotek. Teraz, gdy ma już swój warsztat, sam stara się wciągnąć do zabawy syna i to syn właśnie wpadł na pomysł, by meblom w jego pokoju nadać kształt średniowiecznych budowli, oglądanych w trakcie wycieczek po Dolnym Śląsku. Ojciec nie pozwala 11-latkowi pracować niebezpiecznymi narzędziami, ale bakcyl chyba już został przekazany, bo chłopak zrobił już swój pierwszy karmnik dla ptaków.
Wespół w zespół lub samotnie
Mirosław Szczypek z Cieksyna, którego w majsterkowanie wciągnął ojciec, teraz w warsztacie zamyka się z 6-letnim synem, a wyróżniony pojazd, nazwany wehikułem czasu, zrobili razem. – Polecam każdemu, bo to jest rewelacja, wspólne tworzenie, zarażanie młodego pokolenia entuzjazmem, pokazywanie, że to fajne, gdy można samemu coś wykonać – mówi. Jednocześnie to sposób na zacieśnienie więzów rodzinnych. Daniel Rykała do dziś majsterkuje ze swoim ojcem, z którym przy pracy rozumie się bez słów. Niektórzy wciągają do wspólnej twórczości swoje połowice – Stefanowi Grzybkowi pomaga żona, a Tomasz Boski z Łęczycy, wyróżniony za pawilon ogrodowy, przyznaje, że zawsze wszystko robił razem z żoną. Są jednak tacy, którzy warsztat uważają za azyl, w którym odpoczywają, uciekając od świata. Stanisław Gawryś podkreśla, że woli pracować sam, doradcy mu wręcz przeszkadzają. – Każdy ma swoje zdanie i gust, a ja mam wszystko zaplanowane w głowie i nie dam się przekonać, dlatego wszystkich „pomocników” zazwyczaj wyrzucam i mówię: jak skończę, to zobaczycie – mówi twórca domku do zabawy dla wnuczki.
Dla rodziny lub znajomych
Majsterkowiczów od zawodowców odróżnia kilka charakterystycznych cech – dłubanie w warsztacie nie jest dla nich pracą zawodową, za którą pobierają wynagrodzenie. Wśród naszych laureatów są sami amatorzy – emeryt, operator ciężkich maszyn budowlanych, urzędnik, nauczyciel WF-u, przedsiębiorca, były żołnierz i konferansjer. A zatem to, co robią, robią dla siebie i swojej najbliższej rodziny. – Majsterkowanie dla kogoś od razu wywołuje presję, ponieważ tego z żoną nie lubimy, raczej nie robimy nic dla znajomych – mówi Tomasz Boski, a Stanisław Gawryś potwierdza: Jak buduje się dla bliskich, to jest komfort, że jak coś nie wyjdzie, to się najwyżej poprawi, a pretensji raczej nie będzie. Wyjątkiem jest Cezary Ruszkowski z Łagowa, wykonawca murowanej wędzarni, który chętnie i często robi coś dla znajomych. Jednemu nawet zbudował domu. Najwięcej czasu poświęca jednak na aktywność na własnym podwórku – Ponieważ fasada mojego starego domu jest stylizowana na angielski gotyk, postanowiłem zrobić stylową sień, by to wszystko razem ze sobą grało. Wielu majsterkowiczów ma ambicję, by zaprojektowany i wykonany przez nich przedmiot był nie tylko perfekcyjny pod względem technicznym, ale też dopasowany do otoczenia lub stylizowany na dzieła dawnych mistrzów.
Patyna, harmonia, ekologia
Stefan Grzybek, którego drewniana altana naśladuje projekt sprzed 100 lat, sięga po stare wzory i stara się naśladować kunszt dawnych rzemieślników. Cezary Ruszkowski, który chciał zajmować się konserwacją zabytków, a dziś mieszka w starym poniemieckim domu, też szanuje to co stare. – Żyjemy w czasach przedmiotów jednorazowego użytku, tymczasem podczas naprawy starych drzwi wychodzi, jak porządnie zostały zrobione, i choć służyły już wiele lat, to jeszcze mogą posłużyć, jeśli będzie się o nie dbało – mówi. Co prawda majsterkowanie kojarzy się z tworzeniem rzeczy nowatorskich, ale łączenie starego z nowym to też sztuka. Nie dla wszystkich majsterkowanie musi polegać na tworzeniu rzeczy praktycznych, czasami ważniejszy jest aspekt estetyczny lub pomysł i dobra zabawa. Tomasz Boski zbudował pawilon harmonijnie współgrający z otaczającym go ogrodem, ale nie ma on jeszcze całkiem praktycznego zastosowania. – Jest po to, by cieszyć oko – śmieje się autor projektu. Żadnego praktycznego zastosowania nie ma także pojazd Mirosława Szczypka. Choć w warsztacie zajmuje się także renowacją mebli i innymi pożytecznymi pracami, akurat budowa „wehikułu czasu” była przede wszystkim dobrą zabawą z synem. Ważny był także aspekt ekologiczny. – Często wykorzystuję materiały odpadowe, np. puszki, przewody, plastikowe butelki czy łyżeczki. Mając pomysł, można śmieci i odpadki ponownie wykorzystać do zrobienia fantastycznych rzeczy. Nic dziwnego, że Mirosław Szczypek nie planuje tego, co robi. – Jeśli coś nie wychodzi, zmieniam koncepcję, sztywne trzymanie się projektu zabija przyjemność tworzenia. Wykorzystanie odpadków i naprawa staroci to ważny i zgodny z najnowszą ideologią ruchu Do It Yourself (DIY) aspekt działalności majsterkowiczów.
Warsztat kontra TV
To nadal nie wszystkie argumenty naszych laureatów tłumaczące ich pasję. Stanisława Gawrysia najbardziej cieszą skomplikowane projekty, bo przybicie dwóch desek, to żadna sztuka. – Jak już coś robię, to musi być oryginalne i przede wszystkim niepowtarzalne, dlatego nie korzystam z żadnych książek czy gazet. Wyzwaniem jest dla mnie wymyślenie i zrobienie czegoś samodzielnie od początku do końca – mówi. Dla Daniela Rykały najważniejsza jest poczucie, że robi meble lepsze niż gotowe, lepiej dopasowane do przestrzeni, jaką ma do wykorzystania. Jednak wszystkie wymienione wyżej powody majsterkowania przyćmiewa najważniejszy z nich – frajda z pracy i satysfakcja z dobrze wykonanej roboty. Wszyscy laureaci podkreślają, że zamykanie się w warsztacie na wiele godzin nie męczy ich tylko odpręża. Psychicznie odpoczywają przy piłowaniu desek i wbijaniu gwoździ, a hałas wiertarki jest dla nich jak muzyka. – Nie zważam na uciekający czas, bo jak coś zacznę, to trwam przy tym do ostatniego gwoździa. W warsztacie jestem tylko ja i moje zadanie – mówi Gawryś. Cezary Ruszkowski woli majsterkowanie niż oglądanie telewizji. Tomasz Boski, podobnie jak Mirosław Szczypek, mówi o dobrej zabawie, ale przyznaje, że jest ona możliwa tylko wtedy, gdy nie ma w niej przymusu. – To po prostu trzeba lubić.
A jak to jest z docenieniem efektów warsztatowych zmagań? Najczęściej pochwały sypią się z ust najbliższych, ale satysfakcjonujący jest też podziw w oczach znajomych, a czasami prośby o zbudowanie podobnego projektu dla nich. – Zanim wyróżniono mnie w konkursie „Majstra”, największym fanem mojej pracy był syn, który pokazywał swój pokój wszystkim gościom, a w szkolnym wypracowaniu napisał, że bardzo go lubi, bo zrobił mu go tata – mówi Mirosław Rokosz. Czy można sobie wyobrazić większe słowa uznania i dumy?
Majsterkuj – na zdrowie
Odkąd na Zachodzie ruch DIY stał się modny, niektórzy doszukują się filozofii majsterkowania. Według amerykańskiego doktora filozofii Matthew Crawforda (który zamienił dobrze płatną pracę w korporacji na warsztat naprawy motocykli i napisał o tym książkę) majsterkowanie daje wielu osobom znacznie większą satysfakcję niż nieprzynosząca namacalnych efektów praca biurowa. Nie jest ono też pozbawione elementu koncepcyjnego, przecież robotę trzeba zaplanować i rozwiązywać pojawiające się stale problemy. To nie wszystko. Według badań brytyjskiego lekarza prof. Alana White’a wysiłek fizyczny podczas pracy własnymi rękami ma dobroczynny wpływ na zdrowie. Ruch obniża ciśnienie tętnicze krwi, intelektualne wyzwanie trenuje mózg, skupienie na pracy wycisza i odpręża, a dążenie do celu i satysfakcja z dzieła poprawiają samopoczucie i podnoszą samoocenę. Majsterkowanie to prosty sposób na przedłużenie życia.
Komentarze - masz coś do napisania? Zostaw proszę informacje.