Fot. Metabo
Gdy po małych szlifierkach kątowych, zwanych wtedy „boszami”, pojawiły się podobne, choć znacznie większe, bali się nimi pracować zarówno majsterkowicze, jak i liczni profesjonaliści. Było w tym sporo racji.
Początkowo te ciężkie elektronarzędzia różniły się od swych popularnych pierwowzorów jedynie rozmiarami, trzykrotnie większą mocą silników i możliwością stosowania tarcz ściernych o średnicy nie 115 lub 125 mm, lecz aż do 230 mm. To w zupełności wystarczało, by traktować je nieufnie i z racji ich nieokiełznanej, agresywnej siły przezywać „bykami”. Połamanie pracującej tarczy lub jej zakleszczenie w ciętym materiale nierzadko bowiem kończyło się poważnymi obrażeniami użytkownika bądź osób znajdujących się w pobliżu. Niebezpieczne były także opiłki wyrzucane z wielką energią.
Jednak ten rodzaj sprzętu był i nadal pozostaje niezastąpiony przy rozmaitych pracach, także amatorskich, przekraczających techniczne możliwości lekkich szlifierek kątowych. Chodzi tu zarówno o głębokość cięcia, jak i wydajność wszelkich form obróbki wykonywanej na dużych powierzchniach. O ile można sobie (choć z trudem) wyobrazić przecinanie prętów zbrojeniowych i cienkich rurek lub szlifowanie długich spoin spawalniczych za pomocą tarcz 125-milimetrowych, o tyle za niemożliwe trzeba z góry uznać użycie takiej samej metody w odniesieniu do grubszych profili metalowych i betonowych (np. płyt chodnikowych). W takich wypadkach, jak również przy konieczności czyszczenia rozległych pordzewiałych powierzchni metodą szczotkowania, nie ma lepszego rozwiązania, niż wspomnianego „byka” „oswoić”, byle bez nadmiernej poufałości.
Pokrewne tematy:
Komentarze - masz coś do napisania? Zostaw proszę informacje.