Ciekawostki 🤔

Ciekawostki naukowe sprawdź wszystkie

Szybsze procesory dzięki… dawnym malarzom

Zielony pigment, stosowany przez XVIII- wiecznych malarzy, może znaleźć zastosowanie przy produkcji szybszych i bardziej energooszczędnych komputerów – informuje pismo „Nanotechnology News”. Zieleń kobaltowa (czasem zwana także zielenią Rinmana) jest zielononiebieską mieszaniną cynkanu kobaltu oraz tlenku cynku. Barwnik został opracowany przez szwedzkiego chemika Svena Rinmana w roku 1780. Nie zdobył jednak popularności ze względu na wysoką cenę oraz mało efektowną barwę. Dopiero niedawno zaobserwowano, że zieleń kobaltowa ma w pokojowej temperaturze takie właściwości magnetyczne, jakie inne materiały zyskują dopiero w okolicy zera bezwzględnego. Zdaniem profesora Daniela Gamelina z University of Washington w Seattle, zieleń kobaltowa może znaleźć zastosowanie w „spintronicznych” układach scalonych. Konwencjonalna elektronika wykorzystuje ruch i gromadzenie się elektronów do prowadzenia obliczeń lub gromadzenia danych. Spintronika w tym samym celu manipuluje magnetycznymi (a raczej spinowymi) właściwościami elektronów. Układy spintroniczne powinny być znacznie szybsze niż elektroniczne i mniej wymagające pod względem ilości energii potrzebnej do ich zasilania. Na razie zjawiska spintroniczne wykorzystuje się w niektórych twardych dyskach, ale uzyskanie użytecznego półprzewodnika, który pozwalałby manipulować magnetyzmem elektronów pozwoliłoby wytwarzać spintroniczne układy scalone.

 

Jad kiełbasiany wygładza blizny na twarzy

Stosowany do wygładzania zmarszczek jad kiełbasiany, powszechnie znany jako botoks, może poprawiać końcowy efekt bliznowacenia ran na twarzy – zaobserwowali badacze z USA. Wyniki tych badań zamieszcza pismo „Mayo Clinic Proceedings”. Zdaniem autorów pracy, ich odkrycie może mieć ogromne znaczenie dla osób, które doznały poważnego zranienia twarzy, np. w wypadku samochodowym. Szpecące blizny w tej okolicy zawsze pogarszają jakość życia pacjentów – podkreślają naukowcy. Ich wpływ dotyczy nie tylko sfery psychicznej (pogorszenie samooceny, większe ryzyko depresji i unikanie kontaktów z innymi), ale też fizycznej. Mogą bowiem zaburzać zwykłe czynności, np. utrudniać mowę, jedzenie lub domykanie się powiek. Najnowsze badania naukowców z Kliniki Mayo w Rochester (stan Minnesota) dowodzą, że teraz, dzięki wstrzykiwaniu do rany botoksu powszechnie stosowanego do wygładzania zmarszczek, można poprawić końcowy efekt bliznowacenia rany. Testy zostały przeprowadzone na 31 pacjentach z ranami na czole powstałymi w wyniku traumy (np. wypadku samochodowego, napadu, ataku psa) lub z powodu operacji usuwania raka skóry. Wybór był podyktowany tym, że rany czoła są częstą przyczyną blizn na twarzy. Część badanych otrzymała zastrzyki z jadem kiełbasianym (w dawkach podobnych do stosowanych w celu wygładzenia zmarszczek), a część z roztworem soli (placebo). Wszystkie rany sfotografowano na początku terapii i 6 miesięcy później. Ich stan oceniali dwaj doświadczeni chirurdzy plastyczni – według skali od 0 (zły wygląd) do 10 (najlepsza nota). Żaden z nich nie wiedział, które rany potraktowano botoksem. Okazało się, że wygląd blizn, które powstały w miejscu ran leczonych botoksem, został po pół roku lepiej oceniony przez ekspertów niż blizny, do których wstrzykiwano roztwór soli. Różnice w ocenach wynosiły niemal 2 punkty. Jak tłumaczą autorzy pracy, wstrzykiwanie botoksu do rany w krótkim czasie po jej pojawieniu się paraliżuje okoliczne mięśnie, przez co zapobiega kurczeniu się i marszczeniu okolic rany. Wygładzona powierzchnia skóry zapewnia optymalne warunki do gojenia się rany, co owocuje gładszą i mniej szpecącą blizną. Praca mięśni twarzy często zakłóca i wydłuża proces gojenia się ran. Zwiększa się ryzyko powstania stanów zapalnych i tworzenia się grubszych, większych blizn. Dotyczy to zwłaszcza ran, które przecinają kierunek kurczenia się mięśni (np. powstałych w wyniku pogryzienia przez psa lub wypadku samochodowego), a nie równoległych do niego. „Dzięki zastosowaniu botoksu możemy na 2-3 miesiące wyeliminować negatywny wpływ mięśni na proces gojenia się rany i stworzyć jej optymalne warunki do naprawy” – komentuje prowadzący badania dr Holger Gassner, który obecnie pracuje na Uniwersytecie Waszyngtońskim w Seattle. Zdaniem naukowców, ta metoda może być wykorzystana nawet do korekty starych, szpecących blizn. Po chirurgicznym usunięciu takiej blizny można wprowadzić botoks do rany i liczyć na to, że zagoi się ona ładniej. Jak zapewniają badacze, wstrzykiwanie jadu kiełbasianego do rany powodowało niewiele skutków ubocznych, np. sporadycznie niewielkie siniaki w miejscu iniekcji lub ból głowy. Największym potencjalnym ryzykiem związanym z tą metodą może być przejściowy paraliż okolic twarzy i zaburzenia ważnych czynności – unieruchomienie powieki może na przykład zakłócać jej zdolność do ochrony oka przed czynnikami zewnętrznymi. Autorzy pracy liczą, że przyszłe badania potwierdzą skuteczność ich metody i pozwolą przekonać Amerykańską Komisję ds. Leków i Żywności (FDA), by zatwierdziła botoks jako lek pomocny w leczeniu ran. Chcą też sprawdzić, czy jad kiełbasiany może minimalizować bliznowacenie innych tkanek, np. mięśnia sercowego po operacji.

 

Krajobraz kształtuje nasze życie towarzyskie

Środowisko naturalne, w którym żyjemy, w istotny sposób wpływa na nasze zachowania społeczne – zaobserwowali socjologowie i ekolodzy amerykańscy. Podczas gdy otoczenie bogate w roślinność sprzyja kontaktom towarzyskim, to jałowy krajobraz pustynny stanowi rodzaj bariery dla relacji międzyludzkich – wynika z informacji zamieszczonej w serwisie EurekAlert. Naukowcy z Western Illinois University oraz z Arizona State University podjęli się sprawdzić, czy krajobraz w miejscu zamieszkania ludzi, wpływa na ich zachowania społeczne, np. otwartość na kontakty towarzyskie. Jak komentuje biorący udział w badaniach Scott Yabiku, ponieważ ludzie mogą silnie zmieniać swoje otoczenie i krajobraz, bardzo ważne jest, by zrozumieć, jak to może na nich wpływać. Badania te były częścią zakrojonego na większą skalę projektu badawczego pod nazwą Central Arizona-Phoenix. Objęto nim mieszkańców wioski akademickiej „North Desert Village”, znajdującej się na terenie kampusu politechniki Uniwersytetu Stanu Arizona. Na wioskę składa się 152 identycznych domków zamieszkiwanych przez studentów i ich rodziny. Naukowcy wybrali 5 tzw. mini-sąsiedztw, będących skupiskami po 6 domostw. W otoczeniu 4 z nich wprowadzili specyficzne zmiany w krajobrazie. W pierwszym stworzono krajobraz pełen cienistych drzew i trawników, wymagających ciągłego nawadniania gleby. W drugim skomponowano rodzaj oazy, tj. połączono w nim rośliny wymagające wilgoci z roślinami sucholubnymi. W trzecim posadzono rośliny odporne na susze – zarówno rodzime dla terenów Arizony, jak i przeniesione z innych okolic. W otoczeniu czwartego mini- sąsiedztwa odtworzono krajobraz pustyni Sonoran, czyli naturalny dla tych okolic i posadzono charakterystyczne dla niej rośliny sucholubne. Piąte mini-sąsiedztwo stanowiło kontrolę – w jego otoczeniu nie stworzono żadnego krajobrazu. Wprawdzie badania mają trwać do roku 2010, ale już wstępne wyniki wskazują, że krajobraz bogaty w roślinność jest katalizatorem dla kontaktów towarzyskich i powstawania więzi międzysąsiedzkich, komentują naukowcy. Dotyczy to nawet osób, które wychowały się w bardziej suchym i jałowym środowisku naturalnym Arizony. Rodziny absolwentów mieszkające w otoczeniu bujnej roślinności spędzały dużo czasu na rozmowach ze swoimi sąsiadami, a ich dzieci bawiły się wspólnie na wolnym powietrzu. Z kolei rodziny z pobliskiego skupiska otoczonego krajobrazem pustynnym, nie zachęcającym do rekreacji, jak również do wzajemnych kontaktów, ledwo się znały. Badacze przedstawili swoje obserwacje 9 sierpnia na spotkaniu Ekologicznego Towarzystwa Ameryki w Memphis (stan Tennessee). Oprócz badania wpływu krajobrazu na zachowania społeczne, naukowcy planują też sprawdzić, czy oddziałuje on jakoś na naszą wiedzę ekologiczną i świadomość walorów środowiska naturalnego.

Może cię zainteresować także:  Kuchnia litewska - najpopularniejsze przepisy kuchni litewskiej

 

Ryż odporny na powódź zmniejszy straty rolników

Zidentyfikowano gen, który zapewnia ryżowi przetrwanie nawet do dwóch tygodni, gdy pole całkowicie zaleje woda. Włączenie genu do uprawnych odmian ryżu pomoże uchronić rolników przed wielkimi stratami związanymi z powodzią – czytamy w najnowszym „Nature”. Ryż jest głównym pokarmem dla ponad 3 mld mieszkańców Ziemi. Około jednej czwartej światowej produkcji ryżu prowadzi się na zasilanych deszczem, nisko położonych polach, podatnych na sezonowe podtapianie. Takie nagłe powodzie są nieprzewidywalne i mogą się zdarzyć na każdym etapie wzrostu ryżu. Każdego roku straty plonów ryżu w efekcie powodzi w nisko położonych rejonach uprawnych sięgają od 10 do 100 proc. Rolników z Azji południowej i południowo-wschodniej kosztuje to corocznie ponad miliard dolarów. Ryż siewny (Oryza sativa) jest co prawda jedyną rośliną uprawną, która opiera się całkowitemu zalaniu, ale i tak większość jego odmian obumiera, gdy zbyt długo tkwi pod wodą. Jednak niektóre jego rodzaje bardzo dobrze znoszą zalanie. Jest tak za sprawą sekwencji kilku genów (nazwanych Sub1) na jednym z chromosomów. Ostatnio genetyk ryżu David Mackill z Międzynarodowego Instytutu Badań Ryżu (International Rice Research Institute) na Filipinach i jego współpracownicy z USA i Filipin wskazali wariant genu, dający roślinie szczególną odporność na zalanie wodą. Nazwali go Sub1A-1. Genetycy wprowadzili Sub1A do odmiany ryżu dostosowanej do warunków panujących w Indiach. W efekcie otrzymali rośliny odporne na zanurzenie w wodzie, ale i dające wyższe plony i zachowujące różne korzystne właściwości. Obecnie eksperci opracowują nowe odmiany ryżu, które można będzie produkować na skalę przemysłową w Laosie, Bangladeszu i Indiach.

 

Zobaczyć embriony sprzed pół miliarda lat

Pierwsza, szczegółowa wizualizacja struktur maleńkich, skamieniałych embrionów, mających ponad 500 mln lat, może oznaczać rewolucję w dziedzinie paleontologii – donosi najnowsze „Nature”. Stosując technikę tomografii, wykorzystującą synchrotronowe promieniowanie rentgenowskie (synchrotron-radiation X-ray tomography – SRXTM), naukowcy zdołali dokładnie obejrzeć maleńkie, skamieniałe embriony. Okazy te pochodzą z Chin i Syberii. Mają mniej niż milimetr średnicy i należą do bardzo starych ewolucyjnie bezkręgowców z rodzajów Markuelia i Pseudooides. Wcześniejsze próby oglądania takich skamieniałości wymagały precyzyjnego dzielenia okazów na plastry. To jednak dawało jedynie dwuwymiarowy obraz organizmu. Często poprzestawano na badaniu osobnika jedynie z zewnątrz. Wykorzystując nową metodę obrazowania, Philip Donoghue z University of Bristol (Wielka Brytania) oraz jego zespół z Wielkiej Brytanii, Szwecji, Chin i Szwajcarii uzyskał pierwszy, trójwymiarowy obraz wnętrza skamieniałych embrionów. Znaczenie tej obserwacji można porównać do znaczenia pionierskiego użycia mikroskopu elektronowego około siedemdziesięciu lat temu – podkreślają eksperci. Wyjaśniają, że możliwość wglądu w kolejne etapy rozwoju embrionalnego pozwala na ustalenie drobnych różnic pomiędzy spokrewnionymi gatunkami.

 

Pieśni wulkanów zdradzą moment erupcji

Naukowcy zmusili aktywne wulkany, by „śpiewały”. Udało się to dzięki przeniesieniu danych rejestrowanych przez sejsmografy na częstotliwości dostępne dla ludzkiego ucha. Badacze mają nadzieję, że w ten sposób uda się przewidywać moment erupcji wulkanów. Komputery o wysokiej mocy pomogły przetworzyć uzyskane dane z sycylijskiej Etny i wulkanu Tungurahua w Ekwadorze na słyszalne grzmoty, dudnienia, brzęczenie, a nawet muzykę fortepianową. Analizując dane sejsmograficzne z różnych wulkanów, przedstawione w formie liczby i wykresów na ekranie komputera, naukowcy nie potrafili znaleźć klucza do odpowiedzi na pytanie w jaki sposób można przewidzieć moment jego erupcji. Jednak, jak twierdzi włoski fizyk Roberto Barbera, ludzkie oko jest mniej doskonałym instrumentem do wykrywania podobieństw i cech wspólnych, niż ludzkie ucho. Stąd nadzieja, że uda się usłyszeć to, czego nie udało się dotychczas zobaczyć. Być może w dźwięku wulkanów kryje się wskazówka, która pozwoli przewidzieć czas ich erupcji.

 

Popołudniowe operacje? Lekarze odradzają

Późne popołudnie może być najgorszym czasem na operację. Niepożądane objawy pooperacyjne występują najczęściej u pacjentów operowanych po godz. 15.00 – informuje pismo „Quality and Safety in Health Care”. Negatywne skutki towarzyszące narkozie lub następujące po niej to np. ból lub mdłości. Występują one najczęściej po operacjach wykonywanych późnym popołudniem – stwierdzili naukowcy z amerykańskiego Duke University. Analizowali oni bazę danych anestezjologicznych, dotyczącą ponad 90 tys. operacji, przeprowadzonych w centrum medycznym tej uczelni. Badaczy interesowały szczególnie niepożądane objawy po operacjach. Znaleźli 31 przykładów ewidentnych błędów (jak podanie pacjentowi złej dawki środka znieczulającego) oraz 2.662 przykładów niepożądanych objawów w trakcie lub po operacji. Najczęściej niepożądane objawy występowały około godz. 15.00 – podkreśliła prowadząca badania dr Melanie Wright. U pacjenta operowanego od godz. 15.00 ryzyko mdłości i wymiotów, zakażenia ran lub innych dolegliwości było trzy razy większe, niż gdy operację zaczęto o godz. 8.00. Oprócz poooperacyjnych mdłości, innym często wymienianym problemem było niedostateczne łagodzenie bólu pacjentów podczas i po operacji. Według autorów badań, może być wiele przyczyn takiego popołudniowego załamania. Rolę może grać np. zmęczenie lekarzy po całym dniu pracy bądź przypadające na ten czas zmiany dyżurów personelu. Możliwe także, że pod koniec dnia pacjenci są bardziej podatni na ból i mdłości, np. po całodziennej głodówce, albo w efekcie stresu z powodu czekania na moment „pójścia pod nóż”. Naukowcy stwierdzili także, że po południu częściej niż zwykle zdarzały się także „opóźnienia administracyjne” (oczekiwanie na wyniki badań laboratoryjnych czy spóźnienia lekarzy). To, jak spekulują, także mogło się przyczyniać do zwiększenia ryzyka problemów związanych z narkozą. W kolejnym badaniu naukowcy planują analizę każdego elementu operacji. Chcą ustalić procedury, różniące operacje poranne od popołudniowych.

Może cię zainteresować także:  Kupujemy czytnik E-Book - gdzie i jak kupić najlepszy czytnik ebook?

 

Mniejszy mózg to większe niebezpieczeństwo

O wyborze ofiary przez szympansy i dzikie koty, decyduje w dużej mierze proporcja wielkości mózgu ofiary do wielkości jego ciała – informuje najnowsze „Nature”. Zależności pomiędzy drapieżnikami a ofiarami, żyjącymi w środowisku leśnym, badali Robin Dunbar i Susanne Shultz z brytyjskiego University of Liverpool. Jak stwierdzili, najważniejszym czynnikiem decydującym o wyborze ofiary przez szympansy i dzikie koty, jest stosunkowa wielkość mózgu zwierzęcia. Zwierzęta o relatywnie małych mózgach, podczas spotkania z drapieżnikiem, nie będą w stanie znaleźć drogi ucieczki. Gatunki często padające łupem drapieżników rozwijają wiele strategii obronnych, jednak każda ze strategii sprawdza się tylko w przypadku jednego gatunku drapieżnika – zauważają naukowcy. Jak podkreślili, wybór właściwej ucieczki zależy od wielkości mózgu. Zdaniem prowadzących badanie, zwierzęta o większych mózgach skuteczniej wdrażają strategie unikania groźnych gatunków. Zależność skutecznego unikania drapieżników od wielkości mózgu może wręcz tworzyć niewielkie ciśnienie selekcyjne – mówią badacze. Prowadzi to do ewolucji większych mózgów, a zatem i lepiej rozwiniętej inteligencji. Obdarzone nią zwierzę skuteczniej unika schwytania. Dunbar i Shultz zauważają jednak, że nie u wszystkich gatunków wyewoluowały duże mózgi. Rozwój dużego mózgu kosztuje, spowalnia m.in. tempo dojrzewania osobnika.

 

Pasożyty przeciw alergii

Żyjące w jelitach pasożyty mogą pomóc w walce z alergiami – mówiono na międzynarodowej konferencji parazytologów w Glasgow. Jak powiedział BBC Mike Barrett, parazytolog z University of Glasgow, choroby alergiczne przybrały rozmiary epidemii – zwłaszcza w krajach Zachodu, gdzie ludzie żyją w „supersterylnym środowisku”. Natomiast w krajach rozwijających się alergia jest bardzo rzadka. By przeżyć w ludzkim organizmie, pasożyty musiały wypracować sposoby unikania ataków naszego układu odpornościowego. Chodzi zwłaszcza o tłumienie reakcji zapalnych, które występują również w takich chorobach, jak astma czy zapalenia jelit. Nic dziwnego, że na konferencji zademonstrowano pomyślne wyniki wykorzystywanie jelitowych pasożytów do leczenia pacjentów z autoimmunolgicznymi chorobami jelit.

 

Zaprojektowano prototyp kosmicznego hotelu

Prototyp kosmicznego hotelu o nazwie „Galaktyczny Apartament” (Galactic Suite) zaprojektowali architekci z Barcelony we współpracy z amerykańskimi inżynierami kosmicznymi. Mieliby się w nim zatrzymywać astronauci i kosmiczni turyści, przebywający na orbicie okołoziemskiej – podała hiszpańska agencja prasowa EFE. Jak poinformował EFE kierownik projektu, Xavier Claramunt, hotel wyglądem przypomina kiść winogron. Kapsuły-pokoje i pozostałe pomieszczenia przymocowane są do centralnego rdzenia. Ponadto konstrukcja wyposażona jest w okna widokowe, przez które hotelowi goście będą mogli podziwiać spektakularne widoki Ziemi i przestrzeni kosmicznej. Pokoje w kształcie kapsuł mają siedem metrów długości i cztery metry średnicy i nie posiadają wewnętrznych kątów. W każdym z nich przy ścianach znajdują się uchwyty. Mieszkańcy pokojów mogą przytrzymywać się ich lub zaczepiać się podczas jedzenia i snu oraz wyglądania przez dość duże okna. Claramunt podkreślił, że pomysł zaprojektowania orbitalnego hotelu zrodził się nieco ponad rok temu, kiedy zaczęło robić się głośno wokół kosmicznych wycieczek. „Wyzwania związane z tą nową formą turystyki zachęciły nas do zastanowienia się, jak taki hotel powinien być zaprojektowany” – powiedział architekt. Aby podjąć się tego zadania, firma skontaktowała się z grupą inżynierów z Florydy, którzy zajmują się technologiami kosmicznymi. Było to konieczne, ponieważ dla powodzenia projektu kosmicznego hotelu kluczowe jest określenie, w jaki sposób można umieścić obiekt na orbicie i jakich materiałów użyć do budowy kapsuł mieszkalnych. Wygląd „Galaktycznego Apartamentu” powstał z inspiracji naturalną formą kiści winogron. Po przeanalizowaniu innych możliwości okazało się, że jest to kształt najbardziej praktyczny, ponieważ łatwo go wykonać i w razie potrzeby rozbudować. Jednym z podstawowych założeń projektu jest, aby goście w hotelu mogli korzystać z całej otaczającej ich przestrzeni, bez tradycyjnego, ziemskiego ograniczenia góra-dół i lewo-prawo. Architekci stworzyli makiety i komputerowe modele hotelu, przygotowali też dane na temat materiałów, które powinny być użyte do jego budowy. Teraz projektanci liczą na to, że ich pomysłem zainteresuje się jakieś konsorcjum z branży hotelarskiej lub turystycznej, które zainwestuje w budowę pełnowymiarowego prototypu. Claramunt powiedział, że hotel może być umieszczony na orbicie za pomocą wahadłowców, które w kolejnych lotach będą zabierały w przestrzeń poszczególne elementy konstrukcji (do trzech modułów za jednym razem), które następnie będą przymocowywane do rdzenia. Struktura będzie ostatecznie składała się z 22 kapsuł. Na całość hotelu będą składały się indywidualne pokoje dla gości oraz kilka pomieszczeń wspólnych takich, jak bar i restauracja. Projektanci pracują teraz nad kombinezonami, w których kosmiczni turyści mogliby utrzymywać stałą pozycję w nieważkości, panującej w orbitalnym hotelu.

Może cię zainteresować także:  13 ciekawostek o grach i loteriach - postaw na szczęśliwą kartę

 

Dna oceanów magazynem dwutlenku węgla?

Osady dna oceanicznego mogą stać się bezpiecznym magazynem dwutlenku węgla. Teorię taką proponują naukowcy amerykańscy w piśmie „Proceedings of the National Academy of Sciences” (PNAS). Dwutlenek węgla, produkt spalania paliw kopalnych w silnikach samochodów czy elektrowniach, po emisji do atmosfery ociepla klimat. Naukowcy od dawna zastanawiają się, jak – przy nieustannej emisji tego gazu – ustabilizować jego stężenie w atmosferze. Proponowano gromadzenie tego związku w różnych lokalizacjach, np. formacjach geologicznych (podziemnych grotach lub przestrzeniach pozostałych po wydobyciu ropy lub gazu ziemnego). Taki sposób przechowywania grozi jednak przeciekiem, np. w razie ruchów tektonicznych czy trzęsień ziemi. Zdaniem profesora nauk o ziemi i planetarnych na Uniwersytecie Harwardzkim, Daniela P. Schraga i jego współpracowników z Massachusetts Institute of Technology oraz Columbia University, idealną metodą zabezpieczenia dwutlenku węgla może być wstrzyknięcie go w grube na setki metrów osady dna oceanu. W ten sposób, w bezpiecznej odległości od atmosfery, można utrzymać olbrzymie ilości tego gazu. Zdaniem pomysłodawców, oceaniczne dno i jego grube osady wyłącznie z obrębu morskiego terytorium USA są w stanie „zmagazynować” tyle dwutlenku węgla, ile USA może wyprodukować przez tysiące lat. Kombinacja panujących w głębinach niskiej temperatury i wysokiego ciśnienia zmieniałyby dwutlenek węgla w płyn. Jest on bardziej gęsty od wody, zatem nie ucieka ku górze. Przy skrajnych temperaturach i ciśnieniach, dwutlenek węgla może przeobrazić się w kryształki. Pomysłodawcy zapewniają, że taki sposób „przechowywania” gazu jest bezpieczny i oprze się nawet najpoważniejszym trzęsieniom ziemi. Konieczna jest jednak ocena wykonalności zadania, jakim jest wpompowanie gazu w dno morskie. Trzeba też zbadać potencjalny wpływ zabiegu na poziom mórz – podkreślili autorzy artykułu.

 

Filmowcy ujawnili tajemnice lotu na Księżyc

„Gazeta Wyborcza”: Prawie 40 lat po tym, jak pierwszy człowiek stanął na Księżycu, na jaw wychodzą kolejne szczegóły tej niezwykłej wyprawy. Niektóre są zabawne, inne szokujące. O wydarzeniach tych nakręcono film „Apollo 11: historia niedopowiedziana”. Twórcy ujawniają między innymi, że ówczesny prezydent USA Richard Nixon na wszelki wypadek przygotował sobie przemówienie, w którym informował Amerykę i świat o śmierci selenonautów (tak nazywano księżycowych astronautów). NASA była gotowa, by w razie zbliżającej się katastrofy przerwać bezpośrednią transmisję z Księżyca. Agencja i politycy nie chcieli, by świat oglądał w telewizji śmierć amerykańskich astronautów. Występujący w filmie Edwin „Buzz” Aldrin (towarzysz Armstronga, drugi człowiek na Srebrnym Globie) twierdzi, że podczas lotu na Srebrny Glob załoga Apollo 11 zauważyła niezidentyfikowany obiekt latający. Tam coś naprawdę było. Widzieliśmy na własne oczy – mówi w filmie Aldrin, skarżąc się, że NASA utajniła zeznanie jego i dwóch pozostałych astronautów. Liczba wyzwań technicznych, którym musiano stawić czoło podczas planowania załogowej misji na Księżyc, a także niebezpieczeństw, które musiano przewidzieć, jest dla zwykłego zjadacza chleba niewyobrażalna. Podobne wyzwania czekają specjalistów z NASA przez najbliższe kilkanaście lat podczas pracy nad projektem Constellation, w ramach którego człowiek ma wrócić na Księżyc. NASA przewiduje dwa loty rocznie i założenie bazy na Srebrnym Globie.

 

Już półroczne dzieci orientują się w liczbach

Najnowsze badanie potwierdziły, że już półroczne dzieci są w stanie zauważyć różnice w liczebności przedmiotów – czytamy w piśmie „Proceedings of the National Academy of Sciences”. 24 niemowląt w wieku od sześciu do dziewięciu miesięcy przebadali Andrea Berger i Gabriel Tzur z Ben-Gurion University of the Negev w Izraelu. Wykorzystali do tego amerykańską technologię badania mózgu. Dzieciom wyświetlono nagranie teatrzyku marionetkowego, w którym występowała jedna lub dwie lalki. Następnie obraz gwałtownie znikał im sprzed oczu, a po chwili znów się pojawiał – z tym, że liczba lalek albo pozostała taka sama, albo też zmieniała się (dodawano lub ujmowano jedną marionetkę). Podobnie, jak w badaniu sprzed lat, zaobserwowano, że dzieci dłużej przyglądały się obrazowi, gdy liczba lalek różniła się od początkowej. W najnowszym badaniu, dzięki wykorzystaniu sieci czujników, obszernie zbadano pracę mózgu dzieci i obliczono średni czas, jaki niemowlęta poświęciły na przyglądanie się lalkom. Pomiar kończono, gdy dziecko odwracało wzrok od ekranu. Gdy w drugiej sesji pokazu liczba lalek nie zmieniła się (w stosunku do pierwszej), dzieci patrzyły na ekran średnio 6,94 sekundy. Wzrok zatrzymywały dłużej, średnio na 8,04 sekundy, gdy lalek przybyło lub ubyło. Obserwacja ta potwierdziła wyniki podobnie zaprojektowanego badania z 1992 r. Najnowsze badanie potwierdza, że dłuższy czas wpatrywania się niemowląt w drugi obraz wynika z faktu, „że rzeczywistość minęła się z oczekiwaniami dzieci” – twierdzi profesor psychologii z University of Oregon, Michael I. Posner. „Świadczy też o identyczności anatomii dorosłych i niemowląt” – dodał. Chodzi o anatomię struktur mózgu, związanych m.in. z podejmowaniem decyzji. Dawniej sugerowano, że nie rozwijają się one przed ukończeniem 2,5 roku życia.

Jak oceniasz ten materiał?

Kliknij na gwiazdkę, aby zostawić swoją ocenę

Średnia ocena / 5. Liczba głosów:

Jak dotąd brak głosów! Oceń ten post jako pierwszy.

Ciekawostki matematyczne które warto znać

Poprzedni wpis

Ciekawostki o grzybach – uważaj na te czerwone

Następny wpis
Wiedzo Znawca
Redaktor z rzemiosłem w ręku na co dzień szef kontroli jakości w kuchni, serwujący wykwintne dania. W niedalekiej przyszłości planuje zrealizować młodzieńcze marzenia i napisać coś więcej niż artykuł 📖

Na pewno zainteresują Cię jeszcze:

Komentarze - masz coś do napisania? Zostaw proszę informacje.

Pozostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *